czwartek, 31 października 2013

"Chłopaki Anansiego"- Neil Gaiman


Anansi był afrykańskim bogiem, ale nie jakimś tam bogiem. Był pająkiem, zawsze sprawnie wplątywał i wyplątywał się z sytuacji, polegał na swoim sprycie, a nie na sile. Pięknie śpiewał i tańczył, zawsze miał ze sobą kapelusz, cytrynowe rękawiczki i naturalny, nonszalancki uśmiech, dzięki któremu kobietom miękły nogi, mimo że tamten mógł być ich dziadkiem. Kochał jedną kobietę i matkę naszych dwóch głównych bohaterów, Grubego Charliego i Spidera. Gruby Charlie, pomimo tego że już od dawna nie był gruby, mieszkał z tatą i wstydził się go. Miał mu za złe te jego wszystkie psikusy, których on był ofiarą. Potem przeprowadził się do Londynu, poznał Rosie i planowali nawet ślub, kiedy biedny Charlie dowiedział się, że ma brata. Spider odwiedził go i od tego się wszystko zaczęło. Spider, jak spider, sprawiał tyle samo (a może nawet więcej) problemów jak jego tata, Anansi. Dzięki jego umiejętności zaginania rzeczywistości, przyprawił Charliemu masę problemów, przez które tamten musiał zmienić swoje dotychczasowe, spokojne i monotonne życie.

„Ludzie przybierają kształty otaczających ich pieśni i historii, zwłaszcza jeśli nie mają własnych pieśni.”

To moje pierwsze spotkanie z tym autorem. Książka jest tak jakby kontynuacją „Amerykańskich bogów”, ale to wcale nie przeszkadza i można zacząć czytać „Chłopaków Anansiego” nawet jeśli się nie skończyło lektury tamtej. Słyszałam dużo dobrych i złych opinii na temat Gaimana. Nie wiedziałam co będzie ze mną, czy go polubię czy przeciwnie. Na szczęście pisarz zdobył moją przychylność tym utworem.
Bardzo podoba mi się kreatywność, gdy sprawnie połączył świat rzeczywisty z fantastycznymi bogami, którzy już mają swoje miejsce w historii, a dokładniej w Afryce.
Gaiman sprawnie wplątywał swoje opowieści i wymyślonych bohaterów do starych afrykańskich wierzeń.
Historia trzyma w napięciu od początku do samego końca, dzięki czemu książkę pochłonęłam szybko. Plus też za humor, który, mimo że nie ma go na każdym kroku, jest po prostu świetny.

„Daisy spojrzała na niego z miną, którą mógłby przybrać Jezus, gdyby ktoś wyjaśnił mu właśnie, że ma chyba alergię na chleb i ryby, więc czy Zbawiciel nie zechciałby na boku stworzyć mu szybką sałatkę z kurczaka. Wyraz ten stanowił połączenie litości i niemal nieskończonego współczucia.”

Lektura zaskoczyła mnie pozytywnie, nie spodziewałam się, że aż tak mnie wciągnie. Okładka zdecydowanie zachęcającą,a czasu spędzonego nad tą książką na pewno nie uważam za straconego.
Pozdrawiam :)

sobota, 5 października 2013

"Achaja Tom. 1"- Andrzej Ziemiański


http://kochamksiazki.pl/wp-content/uploads/2011/03/ziemianski_achaj_t1.jpg 

 
„Achaja” to typowa książka fantasy, dla czytelników bez wygórowanych oczekiwań. Można między innymi znaleźć księżniczkę, tytułową Achaję, której wszyscy chcą się pozbyć, jednak ona brutalnie poszkodowana przez ludzi i cały świat hartuje się i nikt już nie może jej pokonać. Jest inteligentna, piękna i silna jak byk, chociaż kiedy autor opisywał przy każdej możliwej okazji jej siłę, to ja widziałam tylko obraz kobiety z umięśnieniem jak u typowego faceta, a to jakoś nie komponowało się z jej pociągającą urodą i jej cudownym tyłkiem, którego opisy możecie znaleźć zbyt często w tej książce.
Oczywiście są też inni bohaterzy. Na przykład Zaan z najlepszym przyjacielem Siriusem, albo mag Meredith. On wzbudził moje największe zainteresowanie, ponieważ jego rozmowy z niejakim Wirusem dają nam pojęcie o stworzeniu tego świata i jego przeznaczeniu, lub o zamiarach bogów panujących na tym świecie, co w mojej opinii jest trochę ciekawsze niż Achaja i jej walki,(uwaga spojler) w których zawsze wygrywa.
Teraz gdy zarysowałam wam całą fabułę, myślę że mogę przejść do minusów bardziej widocznych i przy tym niewyobrażalnie denerwujących podczas czytania, a jest to język.
O to proszę cytat idealnie obrazujący co się dokładnie dzieje z tym językiem w książce :

"– T… tak… – właśnie miała spytać, czy już ma zacząć krzyczeć kiedy Mistrz, stojąc dokładnie pomiędzy jej rozkraczonymi nogami, wbił pierwszą igiełkę.
– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – szarpnęła się, o mało nie zrywając więzów. Tym razem była już bardziej podatna na truciznę niż poprzednio.
– Nie… Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – wbił drugą igiełkę. – Ja… Nie, ja… Ach… – przypomniała sobie. – Oddajcie port
Yach!!! – krzyknęła czując jak zdziera gardło. – Oddajcie… aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! port w Yach!!! Nie, nie, nie… Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Wystarczy, proszę! Aaaaaaaaaaaaa!!! Oddajcie port w Yach!!! Oddajcie port, ratunku, kurwa, oddajcie ten pieprzony port, psia wasza mać, port oddajcie psy! Nie!!! Aaaaaaaaaaa… nie, nie, nie… Proszę! No proszę!
Oddajcie im ten zasrany port!!! Aaaa… – zaczęła płakać. – Wiecie, co oni ze mną robią?… Oddajcie im port… oddajcie port w…w… no zapomniałam, gdzie…
– W Yach – podpowiedział jeden z uczniów."

Po sześciuset stronach zbyt wielu wykrzykników i niepotrzebnych przedłużeń wyrazów głowa bolała mnie nie na żarty. Do tego nie można zapomnieć jeszcze o błędach ortograficznych, które doprowadzały mnie do szewskiej pasji.
Wulgaryzmy jednak dało się jako tako przełknąć, bo dodawały książce charakteru (mam nadzieję zamierzonego) świata pełnego intryg na poziomie arystokracji, a u biedoty brudu, smrodu i zbrodni, gdzie niewolnictwo było na porządku dziennym, a ludzi umierających kilka dni w męczarniach za kradzież chleba widziało się niejeden raz.
Abstrahując od wszystkich niedogodności, błędów i niepotrzebnych wykrzykników, „Achaja” ma jeden wielki plus, dzięki któremu przeczytałam całą książkę i dałam tak wysoką ocenę. Lektura wciąga. Przeczytałam ją w kilka dni i rzadko co się od niej odrywałam. Mogę więc ją polecić, ale tylko tym czytelnikom, którzy nie są zbyt wymagający, nie wiążą z tą pozycją zbyt wielkich nadziei, oraz mają trochę wolnego czasu, bo nie warto przedkładać tej pozycji nad inne, które macie w planach.
Ja sięgnę po drugi tom z czystej ciekawości :)
"Dwadzieścia żywych trupów ze mnie szydzi. Cóż za czasy nastały, żeby trupy, miast na cmentarzu leżeć, ludzi nachodziły."